Pierwsze rzeszowskie spektakularne widowisko plenerowe. „Diabeł łańcucki” - pisze Magdalena Mach

Pierwsze rzeszowskie spektakularne widowisko plenerowe. „Diabeł łańcucki” - pisze Magdalena Mach



W niedzielny wieczór odbyła się kolejna już, wyprodukowana przez Teatr im. W. Siemaszkowej w Rzeszowie, prapremiera w ramach Festiwalu „Trans/Misje”. Po teatrze tańca, oratorium i spektaklu teatralnym, przyszedł czas na całkiem nową formę - widowiska plenerowego. I to przygotowaną przez wybitnego znawcę tego gatunku - Lecha Raczaka, reżysera, dramaturga, długoletniego dyrektora artystycznego Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Malta w Poznaniu oraz Piotra Tetlaka, scenografa i rzeźbiarza, znanego w Polsce autora wielu widowisk plenerowych i działań wizualnych, który urodził się w Rzeszowie i po raz pierwszy miał okazję tu zaprezentować swoją pracę. Nic więc dziwnego, że mimo paskudnej jak na sierpień pogody, nad Wisłok przyszło sporo osób.

Spektakl zaczął się po zmroku na starej fontannie na Bulwarach. Tam na oczach widzów rozegrała się bitwa, podczas której głowę stracił tytułowy bohater spektaklu, Stanisław Stadnicki, postać historyczna - zapamiętany jako awanturnik i sławny warchoł, przez swoje okrutne rządy nazwany „Diabłem łańcuckim”.

Ale to dopiero początek przedstawienia. Nad pozbawionymi głowy zwłokami rozpoczyna się sąd o odszkodowanie.
Okazuje się jednak, że mimo awanturniczego życia i wielu okrucieństw, trudno Stadnickiego jednoznacznie potępić. Adwokatem „Diabła” jest przyjaciel i towarzysz broni Stadnickiego, który przypomina jego zasługi w walkach w czasie wyprawy Stefana Batorego na Gdańsk, gdzie wykazał się nadzwyczajnym męstwem, a potem także w walkach przeciwko Turkom. Szala na jego niekorzyść przeważa się gdy przypomniana jest jego bezwzględność i okrucieństwo w traktowaniu jeńców. On sam w odczytanym liście tłumaczy, że gotując wrogom piekło na ziemi, chciał zapewnić im nagrodę w niebie.

Życie Stadnickiego staje się jedynie pretekstem do rozważań na temat pojęcia grzechu i zła. Czy bez nich istniało by również pojęcie dobra? Czy jeśli zapomnimy czym jest grzech, to czy nie zapomnimy też o własnym sumieniu? - Sztuka o Diable z Łańcuta ma w nas odnowić pojęcie grzechu prawdziwego, bo dopiero wtedy będziemy mogli sobie zadawać pytanie, czy mamy czyste sumienie - przekonują twórcy spektaklu. Autorem intrygującego scenariusza i piosenek, które są jego częścią, jest poeta Maciej Rembarz, a świetnie pasującą do całości i wpadającą w ucho muzykę napisał Jan Gajdica.

Nie da się ukryć, że scenografia to wielki atut tego przedstawienia. Uwagę widzów przykuły wielkie metalowe konstrukcje, na których przemieszczali się w dziwnym kondukcie po Bulwarach aktorzy. Na olbrzymim świecącym białym światłem koniu wiezione były zwłoki Stanickiego, za nim podążały dwie malownicze platformy na wielkich kołach, wiozące żonę Stadnickiego i jego oskarżycieli, m.in. Mikołaja Spytka Ligęzę, właściciela Rzeszowa, który walczył z Diabłem Łańcuckim.

Na specjalnym ekranie, nad wodami Wisłoka, pod kładką na Bulwarach, wyświetlano materiał video, pokazujący wielu takich „Diabłów” - od Stadnickiego po Hitlera.

Aktorzy Teatru im. W. Siemaszkowej w Rzeszowie: Małgorzata Pruchnik-Chołka, Justyna Król, Michał Chołka, Waldemar Czyszak, Józef Hamkało i Adam Mężyk - grając w plenerze, na szczycie mobilnych konstrukcji i w padającej mżawce, czuli się równie pewnie jak na deskach rodzimej sceny.

O ile pamięć mnie nie myli w Rzeszowie nie powstał dotąd równie spektakularny spektakl plenerowy.


Magdalena Mach
„Gazeta Wyborcza”

 

Międzynarodowy Festiwal Sztuk TRANS/MISJE zrealizowano dzięki wsparciu: