Vaclav Havel rządzi! Bogaty Dzień Czeski na Festiwalu Trans/Misje - pisze Magdalena Mach

Vaclav Havel rządzi! Bogaty Dzień Czeski na Festiwalu Trans/Misje - pisze Magdalena Mach



Jednoaktówka, a taka siła! Jak skupiona w soczewce wiązka światła. Przewrotna opowieść o władzy i losie intelektualisty w systemie totalitarnym, stawia też pytania ponadczasowe, bardzo aktualne dzisiaj, w Polsce: o granice oportunizmu i konformizmu. Genialna jednoaktówka Vaclava Havla, „Audiencja”, w wykonaniu Czechów - to punkt obowiązkowy programu Festiwalu Trans/Misje. Spektakl przygotował Teatr Petra Bezruča z Ostrawy. Ta realizacja to wirtuozowski popis kapitalnego aktorskiego duetu.

Wyjątkowo cenię autorów, którzy nie potrzebują kilku godzin przedstawienia, by opowiedzieć historię dosadnie i z humorem: widzowie śmieją się w czasie spektaklu w głos, ale wychodzą z niego z gorzkim uśmiechem.

Stolik, skrzynka piwa, metalowe wiadro i szafa, coś na kształt kanapy, to wszystko pod sztandarem z komunistycznym napisem - wszystko brzydkie, odrapane i przaśne: witajcie w latach 70.!

Jesteśmy w czeskim browarze, w pokoju kierownika. Wiele skrzynek piwa latami rzeźbiło jego sylwetkę. Jedna taka skrzynka stoi zresztą obok biurka i jest systematycznie opróżniana. Z każdą otwieraną butelką rubaszny Piwowar coraz bardziej bełkotliwą mową otwiera przed nami swoje wnętrze - prostego człowieka, który ma proste pragnienia: chce żyć spokojnie, nie mieć żadnych kłopotów (zwłaszcza z władzą) oraz choć raz spotkać ulubioną aktorkę Jiřinę Bohdalovą.

Wezwał do siebie pracownika - Ferdynanda Wańka. To chudy, wysoki, z brodą, który różni się od Piwowara pod dosłownie każdym względem. Powściągliwy intelektualista, który składnie się wypowiada, będąc dobrze wychowanym co chwilę dziękuje i przeprasza, uśmiecha się uprzejmie, piwa nie lubi i zamyka drzwi do WC. Domyślamy się, że jest opozycjonistą, który do fizycznej pracy przy przetaczaniu beczek w piwnicy browaru trafił za karę.

Paradoksalnie jednak jest coś, co ich łączy - pełen strachu wzrok, gdy na chwilę włączają się syreny alarmowe. Okazuje się, że to tylko próba, ale to przypomina im, że w ich świecie ściany mają uszy, a spokój jest kruchy.

Pisarz trzyma dystans, który Piwowar próbuje za wszelką cenę przełamać: zagaja na wiele sposobów, wypytuje, opowiada o sobie, chce wzbudzić zaufanie. Próbuje brać Wańka na współczucie i solidarność kumpli, wreszcie proponuje lżejszą posadę magazyniera - rozwija cały wachlarz argumentów, które mają przygotować grunt dla właściwego powodu tego spotkania. Chodzi o to, że ONI ciągle „dopytują” o Wańka, a Browarnik już nie wie co ma odpowiadać, dlatego też wpadł na myśl tyle oczywistą, co w jego mniemaniu genialną: uznał, że najlepiej będzie aby Waniek, z zawodu przecież pisarz, sam pisał na siebie donosy. Wszyscy będą zadowoleni: ubecy dostaną to, czego oczekują, Pisarz będzie mieć pełną kontrolę nad tym co oni wiedzą na jego temat, a Piwowar? Będzie miał upragniony spokój. „Musimy się trzymać jednego ogona” - powtarza w kółko. Plan wydaje mu się idealny, dlatego nie może pojąć, dlaczego Waniek odmawia i zasłania się „zasadami”.

W latach 70. Havel sam pracował fizycznie w browarze przez kilka miesięcy. Z tamtych doświadczeń zaczerpnął fabułę do swojej sztuki. I choć opisuje całą sytuację groteskowo, to tak naprawdę wieje tu grozą, a rozmiar absurdu, z jakim przychodzi zmierzyć się bohaterowi, jest miażdżący.

Vaclav Havel w „Audiencji” pokazuje pokraczny obraz zależności w skrzywionym świecie „demokracji ludowej” - z cenzurą, inwigilacją, tłamszoną opozycją i zastraszonym społeczeństwem. Ale dziś, 40 lat później, choć czasy mamy inne, ta sztuka brzmi zaskakująco aktualnie. Pytania o granice oportunizmu i o to, do jakiego stopnia i jakim kosztem jesteśmy w stanie pozostać wierni własnym zasadom, by móc rano spokojnie spoglądać w lustro, dotyczą pracowników na różnych szczeblach - od fizycznych, przez artystów, dziennikarzy, po piastujących wysokie urzędy.

Sztukę wyreżyserował Štěpán Pácl. Rewelacyjnie spisali się aktorzy: Norbert Lichý (Piwowar) i Vaněk Jiří Müller (Pisarz). Pierwszy z nich to aktor zawodowy, który swoją prostacką rubasznością zawłaszcza scenę - jest i śmieszny, i straszny; natomiast drugi z nich, całym sobą wcielający się postać wycofanego intelektualisty - tu niespodzianka - jest oświetleniowcem, bez wykształcenia aktorskiego. Obaj stali się niekwestionowanymi gwiazdami Czeskiego Dnia na Festiwalu Trans/Misje.

Trzeba talentu i odwagi, by zmierzyć się z legendą. Recital „Edith Piaf Sings”

Głos lekko chropawy, ale dźwięczny. Niski, ale drapieżny. I to nienaganne francuskie „r”... Jednak nie tylko barwą głosu, zwodniczo podobną do Edith, Czeszka Hana Fialova uwiodła rzeszowską publiczność. Główna solistka Teatru Morawsko-Śląskiego czarowała urokiem i ekspresją.

Na rozgrzewkę, w pierwszej części koncertu, Fialova, w złotej, połyskującej sukni, zaprezentowała się w piosenkach musicalowych z repertuaru ostrawskiego teatru. W wykonywaniu największych przebojów tego gatunku, towarzyszył jej Tomáš Savka. Dopiero w drugiej części, przebrana w czarną suknię, Fialova wyszła na scenę jako Piaf.

Repertuar legendarnej, charyzmatycznej francuskiej pieśniarki, jest wyzwaniem dla każdego wykonawcy. Trzeba mieć nie lada talent i odwagę, żeby porwać się na śpiewanie jej piosenek. Jednego i drugiego nie brakuje Fialovej. Zmierzyła się z legendą, głosem, który do dziś fascynuje ludzi na całym świecie i ikoną artystki totalnej, bezkompromisowej. I udało się porwać publiczność.

Hana Fialova wybrała największe przeboje Piaf, które były pisane specjalnie dla niej: La vie en rose, Mon Dieu, Padam Padam i stworzyła z nich słodko-gorzką historię kobiety miotanej namiętnościami, niszczonej nałogami, ale potrafiącej żyć pełnią życia do samego końca.

Recital piosenek Edith Piaf był pięknym, intymnym spotkaniem z piosenkami Edith Piaf, które dzięki energetycznej osobowości i wysokiej klasy wykonaniu Hany Fialovej, żyją i zachwycają wciąż na nowo.

Przyjaciela poznasz swego, gdy… kupisz obraz za ponad 2 mln. „Sztuka”

Twórczość Yasminy Rezy kojarzy się ze znakomitym filmem „Rzeź" w reż. Romana Polańskiego, nakręconym w oparciu o jej komediodramat „Bóg mordu". W spektaklu pt. „Sztuka”, podobnie jak tam, zamknęła w pokoju kilka osób, by badać, jak pod lupą, relacje międzyludzkie. Tym razem autorka wystawia na ciężką próbę męską przyjaźń.

Zwykła sytuacja: jeden z trzech przyjaciół kupił awangardowy obraz - i co z tego, że cały biały i za ponad 2 mln zł? A jednak - ten fakt burzy wieloletnią więź, a my niczym badacze w laboratorium przyglądamy się jak budzą się długo skrywane urazy i jak mężczyźni zaczynają skakać sobie do oczu, rewidując całą dotychczasową relację, by odkryć, że jedyne co ich łączy, to egoizm. Mięsiste, błyskotliwe dialogi mówią o rzeczach ważnych, stawiają pytania o to czym jest przyjaźń, czy w jej imię dopuszczalne jest kłamstwo i oszustwo?

Ale to przede wszystkim komedia, bo mężczyźni, których ego rozdyma błahą sprawę do gigantycznych rozmiarów, bywają wyjątkowo zabawni. A szczególnie, gdy ich role grają dobrzy aktorzy, tacy jak: Marek Cisovský, Albert Čuba i Josef Kaluža, którzy w sposób przekonujący, a nie przerysowany przeistoczyli się na scenie w: egoistycznego furiata, zmanierowanego snoba i fajtłapę bez własnego zdania. Przedstawienie Sceny Kameralnej Arena z Ostrawy wyreżyserował Vojtěch Štěpánek.

Porządna teatralna robota. „Niebezpieczna metoda”

Oparta na faktach sztuka C. Hamptona „Niebezpieczna metoda” opowiada o skomplikowanych relacjach pomiędzy twórcami podstawy psychoanalizy Carlem Gustavem Jungiem a Zygmuntem Freudem oraz o tym jak Jung sam nie potrafił okiełznać swoich demonów, a kobieta doprowadziła go do szaleństwa.

Historia o wielkich umysłach XX-wieczniej nauki to w istocie dramat o toksycznych relacjach między mężczyzną a kobietą oraz uczniem i mistrzem. Freud odkrywa metodę leczenia chorób psychicznych poprzez rozmowę, a Jung wciela ją w życie, skutecznie lecząc w ten sposób wybitnie zdolną młodą Sabinę Spielrein, którą potem zatrudnia zresztą jako asystentkę. Zyskuje też uznanie i przyjaźń Freuda. Wszystko wali się, gdy relacja z dawną pacjentką przeradza się w romans i kobieta decyduje się ujawnić ten związek - za jednym zamachem niszcząc małżeństwo i współpracę kochanka z Freudem. Załamany psychiatra zaczyna tracić kontakt z rzeczywistością, okazuje się, że genialny lekarz badający ludzką psychikę nie potrafi sam poradzić sobie z własnymi demonami. Mogłaby pomóc mu Sabina, która staje się uznaną lekarką, ale ona wyjeżdża z nowo poślubionym mężem.

Historia Junga paradoksalnie jest potwierdzeniem teorii obu ojców psychoanalizy, mówiących o tym, że jesteśmy bezsilni wobec własnych popędów. Jung przekonał się również, że w chwili, gdy im ulegamy, nie pamiętamy o cenie, jaką przyjdzie za to zapłacić.

Wyrazista gra aktorów Narodowego Teatru Morawsko-Śląskiego na tle oszczędnej scenografii i sprawna reżyseria, Vojtěcha Štěpánka, tego samego, który wyreżyserował „Sztukę” Y. Rezy, to największe atuty tego przedstawienia. Reżyser prowadzi tę historię przez kolejne części, nawiązujące do różnych gatunków teatralnych: dramat, dramat psychologiczny, a nawet komedię z elementami groteski - jak w scenie pierwszej rozmowy Junga z Freudem, gdy Jung najpierw pada na kolana, a potem kładzie się przed mentorem na podłodze w poddańczym geście.

Magdalena Mach
„Gazeta Wyborcza”

 

Międzynarodowy Festiwal Sztuk TRANS/MISJE zrealizowano dzięki wsparciu: